Często mam wrażenie, że
na zarobki w Polsce nie narzekają tylko ci, którym naprawdę się
poszczęściło. Mieli jasno wytyczoną ścieżkę życia i szybko
odnaleźli się w naszej rzeczywistości. Na pewno warto jak
najwcześniej przeanalizować rynek, by dowiedzieć się, które z
zawodów będą opłacalne w przyszłości. Skąd u nas tak wysokie
bezrobocie mimo niskich zarobków? Postanowiłem przeprowadzić mały
research i dokonać skromnego zestawienia faktów na temat pracy w
naszym kraju.
W trójmiejskich mediach
zawrzało po jednym z ostatnich artykułów portalu Gazeta.pl.
Pewnemu mężczyźnie zaoferowano pracę w charakterze ochroniarza
osób i mienia za... 2,40 zł brutto za godzinę. Wymagana odporność
na stres, sumienność, uczciwość oraz status emeryta bądź
studenta. Zgodnie z anonsem praca miała polegać na pilnowaniu placu
budowy. Forum szybko zalała fala oburzenia. Wypowiadali się
wszyscy, począwszy od pracowników a skończywszy na ekspertach
związków zawodowych. Wszyscy byli zgodni co do skandalicznej
wysokości stawki. Gromy spadły również na głowę autora
ogłoszenia, potencjalnego pracodawcy. Rozpoczęła się debata na
temat kosztów życia i godnej płacy oraz bezrobocia. Część
internautów za winnych uważała tych, którzy zatrudniają,
pozostali obwiniali polityków, odpowiedzialnych za tak wysokie
koszty pracy. Komentatorzy przerzucali się też przeciętnymi
stawkami godzinowymi w innych państwach europejskich. Czy w ogóle
istnieje skuteczna recepta na godną płacę?
Teoretycznie w Polsce
obowiązuje płaca minimalna. W tym roku wynosi ona 1600 zł brutto.
Dotyczy jednak tylko umowy o pracę. Nie funkcjonuje u nas pojęcie
minimalnej stawki godzinowej, tak jak ma to miejsce m. in. w Grecji (4 euro), Niemczech (6,5 euro) lub Norwegii (15 euro). Ostatnie z
wymienionych państw leży poza zasięgiem także bardziej
rozwiniętych od nas państw zachodnich, ale to temat na odrębny
wpis. Większość pracodawców woli więc zatrudniać pracowników
na umowy cywilnoprawne, gdzie panuje duża swoboda ustalania warunków
wykonywanej pracy. Nie oznacza to jednak możliwości omijania norm
ustanowionych odrębnymi przepisami. Rzeczywistość bywa jednak
rozbieżna z przyjętym ideałem. Jedna z dziennikarek „Gazety”
postanowiła sprawdzić, jak naprawdę wygląda praca na godziny.
Zatrudniła się w fabryce produkującej popularne i przez wszystkich
lubiane krówki. Podczas trzech dni pracy dowiedziała się wielu
rzeczy na temat nastawienia ludzi oraz pewnego procesu myślowego
zachodzącego w głowie każdego nowo przyjętego pracownika. Szybko
okazało się, że niskie zarobki to tylko kropla w morzu codziennych
problemów pracujących osób. Wraz ze wzrostem poziomu wyszkolenia
pracownika spadała bowiem wysokość jego stawki za kilogram
słodkości. Wszystko to w celu „zmotywowania” do produkcji
jeszcze większej ilości cukierków. Nikt nie buntował się
przeciwko zaistniałej sytuacji, a wręcz przeciwnie – ludzie
bardzo się cieszyli z możliwości pracy gdziekolwiek. Zdecydowana
większość przywykła już do głodowych wynagrodzeń, nawet na
umowach cywilnoprawnych, gdzie pracodawca jest zwolniony z części
kosztów. W dodatku reporterce pozwolono na pracę przy produkcji
żywności bez przeprowadzonych badań lekarskich...
Poziom wynagrodzeń ma
niewiele wspólnego z wykształceniem. Wyspecjalizowani fachowcy
najczęściej zarabiają znacznie więcej niż osoby z tytułem
magistra bądź wyższym. Trudno akurat w tym aspekcie zrzucać winę
na złe przepisy. Pokutuje tu raczej przekonanie, że każdy musi
skończyć studia wyższe, wskutek czego struktura wykształcenia nie
jest dostosowana do realnych potrzeb rynku. O przestarzałych
metodach w sferze polskiej edukacji można by było pisać książki,
więc daruję sobie komentarz. Również osoby dobrze wykształcone
nie mogą liczyć na umowę o pracę. Politycy z lewej strony sceny
politycznej twierdzą, że koszty pracy w Polsce i tak są niskie w
porównaniu zresztą krajów Unii Europejskiej. Problem w tym, że
realnie nadal są zbyt wysokie, aby pracownik mógł żyć na takim
poziomie jak zachodni sąsiedzi. Przykładowo, osoba zarabiająca
1600 zł brutto otrzyma de facto ok. 1180 zł na rękę. Oczywiście
wyższa płaca oznacza proporcjonalnie wyższe koszty zatrudnienia
pracownika. Możemy się sprzeczać o istotę problemu. Czy
powinniśmy iść w kierunku obniżenia kosztów pracy, czy też np.
zacząć inwestować w przyszłościowe kierunku studiów, zachęcając
młodych ludzi do rozwijania tych umiejętności, które naprawdę
się liczą na rynku pracy? Pewne jest to, że niezadowolenie
społeczne rośnie i ludzie stają się coraz bardziej świadomi
swojej sytuacji. Mimo że podatki są coraz wyższe, nie idą za tym
praktycznie żadne oszczędności. Łatwo natomiast zauważyć
obrastającą w tłuszcz administrację publiczną, która niestety
staje się największym sektorem oferującym stabilne zatrudnienie.
Wszystko można więc sprowadzić do nieodpowiedzialnej polityki
rządu, który zamyka osobom zdolnym i przedsiębiorczym drogę do
rozwoju.
Nie jesteśmy krajem o
bogatym zapleczu surowcowym. By wyjść na prostą, powinniśmy
skupić się na czynniku pracy, w którym tkwi nasz największy
potencjał. Zamożny obywatel to zamożne państwo, a bogactwo można
osiągnąć tylko przez nieskrępowane działanie. Ucisk fiskalny,
którego doświadczamy na co dzień, blokuje wiele inicjatyw, które
mogłyby pozytywnie wpłynąć na naszą rzeczywistość. Najtrudniej
jednak zmienić mentalność rządzących, którzy sprawiają
wrażenie, jakby sami nie wierzyli w skuteczne reformy i w związku z
tym dbali tylko i wyłącznie o własne interesy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz